poniedziałek, 3 marca 2014

Razowe pierogi ze szpinakiem, bryndzą i pieczoną papryką

Szpinak, pomimo tego, że wiele osób jest do niego zwyczajnie uprzedzonych, to warzywo bardzo wdzięczne. Sprawdza się jako dodatek do makaronów, naleśników, tart, a nawet jako składnik słonych muffinów. Pozwala na eksperymenty - w zależności od tego, jakie towarzystwo mu dobierzemy, może smakować zupełnie inaczej.
Tym razem szpinak w kompozycji z bryndzą. Jako dopełnienie tego trio - pieczona papryka. Pierogi będą równie dobre na cieście bez mąki razowej - wystarczy podaną w przepisie mąkę razową zastąpić krupczatką :)

Razowe pierogi ze szpinakiem, bryndzą i pieczoną papryką 
około 80 pierogów

Farsz:
jedna paczka mrożonego szpinaku (ok. 400g)
100-120g bryndzy
1 czerwona papryka
pieprz(nie radzę solić, bo bryndza sama w sobie ma wystarczająco intensywny smak)

Z papryki usuwamy ogonek i gniazda nasienne, kroimy na kilka części (najlepiej ćwiartki, niezbyt małe, gdyż wtedy łatwiej będzie ją obrać). Układamy ją na papierze do pieczenia i zapiekamy w temperaturze 190 stopni Celsjusza przez 20-30 minut, aż skórka będzie pomarszczona. Wyjmujemy z piekarnika i pozostawiamy do ostygnięcia. W międzyczasie na patelni rozmrażamy szpinak, mieszając, aby się nie przypalił. Dodajemy bryndzę, pieprz i mieszamy, by powstała jednolita masa. Obieramy paprykę ze skórki, kroimy w drobną kostkę i dodajemy do masy szpinakowo-serowej.

Ciasto:

200g mąki pszennej razowej
400g mąki krupczatki
1 3/4 szklanki bardzo ciepłej, prawie gorącej wody
6 łyzek oleju

Mieszamy wodę z olejem. Na stolnicę wysypujemy mąkę, stopniowo dolewamy wody i wyrabiamy gładkie, elastyczne ciasto. Rozwałkowujemy w miarę cienko, wykrawamy kółka - najlepiej nadaje się szklanka po Nutelli ;) - nakładamy łyżeczką farsz i sklejamy pierogi. Wrzucamy do gotującej się wody i gotujemy przez 3-4 minuty od wypłynięcia. Pierogi nadają się również do mrożenia :)




piątek, 28 lutego 2014

Bezglutenowe brownie z suszonymi figami

Na początku była paczka bakalii. Potem niepohamowana ochota na coś mocno czekoladowego. I powstało to...
Przepis autorski, ciasto nie ma w sobie ani grama mąki, jest wilgotne, ciągnące, a jednocześnie delikatnie chrupiące za sprawą bakalii i mielonych orzechów. Koniecznie spróbujcie :)


Bezglutenowe orzechowe brownie z suszonymi figami

150g masła
180g gorzkiej czekolady
łyżka likieru czekoladowego lub kawowego
2 łyżki ekstraktu waniliowego
100 g cukru
100g mielonych migdałów
100g mielonych orzechów włoskich
2 jajka
4-5 suszonych fig

Masło roztopić razem z czekoladą. Dodać cukier i wymieszać z masą. Następnie dodawać kolejno jajka, mielone orzechy i migdały, ekstrakt waniliowy i likier. Na końcu delikatnie wmieszać pokrojone suszone figi. Ciasto rozprowadzić na kwadratowej blaszce o boku 23 cm (może być nieco mniejsza, wówczas będzie wyższe). Piec około 40 minut w 180 stopniach Celsjusza.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Hoang Hai (Kraków)

A miała być pizza.
Z M. wybraliśmy się w szare, deszczowe popołudnie za Most Dębnicki w celu odwiedzenia znanej i szeroko polecanej pizzerii. Sprawdziliśmy wszystko oprócz... godzin otwarcia. Lokal okazał się być zamknięty. Pogoda zniechęciła nas do dalszych wycieczek po mieście, a nasz wybór padł na restaurację znajdującą się po drugiej stronie ulicy.
Tego dnia postawiliśmy na chińszczyznę. Hoang Hai, choć z zewnątrz nie wygląda zachęcająco, kusi napisem 'nr 1 w rankingu internetowym'. Szczegółów brak, ale czy faktycznie zasługuje na peany?
Wnętrze jest typowe dla orientalnej restauracji tego pokroju, trudno wszakże o chińczyka, który zaskakiwałby pod kątem wystroju :) Na dzień dobry zamawiamy dwa napoje. Mój, o smaku liczi, był bardzo smaczny, choć jak na mój gust trochę za słodki. Wybór M. okazał się za to strzałem w dziesiątkę, szczególnie dla kogoś zakochanego w kokosowych nutach - tak jak ja ;)

 

 Docierają przystawki. Ryżowe pierogi chińskie gotowane na parze z farszem krewetkowo-mięsnym. Dodatkowo porcja surówki (bardzo dobra!). Danie podane w sosie sojowym, smakuje jeszcze lepiej niż brzmi, a do tego spokojnie wystarczyłoby na zaspokojenie niewielkiego głodu. Świetny początek :)


Przy okazji wizyty w chińczyku nie mogłoby się obyć bez kaczki - M. zamawia kaczkę po tonkińsku na gorącym półmisku. Danie główne kelnerka podaje na gorącej płycie, skwierczące i dymiące. Całkiem niezłe mięso i świetna sezamowa panierka!


Tym razem stawiam na rybę. Początkowo wybrałam filet z rekina w czerwonym curry, ale kelnerka zaznaczyła, że to wyjątkowo ostre danie - jak się później okazało, nie bez przyczyny. Wersja z zielonym curry, kawałkami cebuli i papryki, na którą się zdecydowałam, również była bardzo pikantna. Tak czy inaczej, sos bardzo mi smakował, lecz dla miłośników łagodnych smaków będzie zdecydowanie za ostry. Co do samego mięsa - spodziewałam się czegoś więcej, rekin okazał się bardzo delikatną rybą, jak dla mnie nieco mdłą w smaku. Użycie tak intensywnego sosu było tutaj jak najbardziej uzasadnione. 


Do każdego z dań w zestawie otrzymaliśmy ryż, surówkę (taką, jak do przystawki) oraz dwa sosy - słodko-kwaśny (świetnie komponował się z ryżem) i czosnkowy. Ten drugi był nieco mało wyrazisty, choć przyznaję, że to wrażenie mogło być spowodowane bogactwem pozostałych smaków ;)


Porcje więcej niż pokaźne - połowa mojej skończyła w pudełku na wynos, a i tak byłam w pełni najedzona. Ceny również są relatywnie niskie  - z menu restauracji można zapoznać się tutaj.
Podsumowując, Hoang Hai jest niewyróżniającą się co prawda, acz solidną chińską restauracją. Za rozsądne pieniądze można tutaj zjeść bardzo sycący i smaczny obiad. Od siebie szczególnie polecam przystawki - pierożki są świetną opcją! :)

Hoang Hai
ul. Zamkowa 1
Kraków


środa, 19 lutego 2014

Szarlotka z bitą śmietaną na orzechowym biszkopcie

Zastanawiam się, czy w ogóle powinnam to ciasto nazywać szarlotką. Dla mnie to taka na ciepło, na kruchym cieście, z dużą ilością cynamonu. To jest zupełnie inne, bardzo delikatne.
Ciasta warstwowe na biszkopcie kojarzą mi się ze smakami znanymi z dzieciństwa. Zwykle kolorowe, z dodatkiem owoców, galaretki, podawane na specjalne okazje. Poniższe ciasto równie świetnie sprawdzi się jako pieczone w okrągłej formie. Jest bardzo wysokie i sycące, z solidną warstwą jabłek i bitej śmietany. Nie szarlotka, a jabłkowo-orzechowy tort :)

Szarlotka z bitą śmietaną na orzechowym biszkopcie
na formę 24x36cm - wychodzi bardzo wysokie!

Blat biszkoptowy (upiec dwa):

5 jajek
5 łyżek mąki pszennej tortowej

6 łyżek mielonych orzechów włoskich
5 łyżek cukru

łyżeczka proszku do pieczenia
lub w wersji mniej okazyjnej możemy poprzestać na jednym biszkopcie na spód, z 6 jajek

Białka ubić na sztywno, pod koniec ubijania dodawać łyżka po łyżce cukier. Następnie dodać żółtka i dalej ubijać. Do masy delikatnie wmieszać mąkę, zmielone orzechy i proszek do pieczenia. Piec 25-30 minut w temperaturze 180 stopni Celsjusza. Odstawić oba blaty do wystudzenia.

Masa jabłkowa:

litrowy słoik masy jabłkowej
1 galaretka (preferowana agrestowa)

Masę jabłkową podgrzewamy w garnku, w ciepłej rozpuszczamy galaretkę. Odstawiamy, by zaczęła tężeć.

Warstwa śmietankowa:

500ml śmietanki 30%
1 galaretka

Galaretkę rozpuszczamy w połowie ilości wody podanej na opakowaniu. Odstawiamy, by zaczęła tężeć. Śmietankę ubijamy na sztywno, do ubitej wlewamy tężejącą galaretkę i miksujemy.

Przełożenie: blat biszkoptowy - tężejąca masa jabłkowa - blat biszkoptowy - warstwa śmietankowa. Ciasto przechowujemy w lodówce.



Przepis otwiera prowadzoną przeze mnie akcję na Durszlaku - więcej po kliknięciu w banner. :)

Ciasta przekładańce

niedziela, 16 lutego 2014

Pan Kasztan (Kraków)

Kraków zajmuje ważne miejsce na kulinarnej mapie Polski. Pod tym względem ma naprawdę wiele do zaoferowania - cały czas pojawiają się informacje o otwarciu nowych punktów gastronomicznych. Obserwujemy wysyp barów typu food truck, serwujących zwykle burgery, ostatnio bardzo modne są też frytki belgijskie. Jednak street food nie kończy się na kuchni tego rodzaju. Plotka doniosła, że przy Placu Inwalidów sprzedają, uwaga... pieczone kasztany. Idealna okazja, aby w końcu spróbować tego przysmaku.


Stanowisko Pana Kasztana okazuje się być nie furgonetką, a wózkiem - i to jakim! Tuż za przystankiem MPK ukrywa się niewielki, stylowy pojazd z prążkowanym baldachimem. Na usta ciśnie się tylko jedno określenie: urocze :)
Zamawiam małą porcję kasztanów. Tuż obok znajduje się kilka krzeseł, na których można na chwilę przysiąść i w spokoju konsumować.


Kasztany serwowane są w papierowych torebkach. W smaku ma w sobie coś migdała, coś z dyni... Na ciepło, prosto ze skorupki, bez dodatków jest przepyszny. A do tego zdrowy! Przekąska, dla której chciałabym przechodzić tamtą ulicą częściej :)


Kto za tym stoi? Dwoje pełnych zapału ludzi, którzy poświęcili mnóstwo energii na to, by stworzyć coś tak niecodziennego, a przy tym dopracowanego. Marcin, który akurat tego dnia dyżurował przy wózku, mówi o projekcie z pasją. Sporo czasu zajęło znalezienie odpowiedniego dostawcy - ostatecznie kasztany sprowadzane są prosto z Hiszpanii. W przyszłości zamierzają serwować do nich także oranżadę. Stanowisko Pana Kasztana ma również wyższe ambicje - zamierza stać się przestrzenią przyjazną kulturze. Na otwarciu pojawił się akordeon, a to podobno nie koniec... Planowane jest również otworzenie kolejnych punktów w innych miejscach. Trzymam mocno kciuki i obiecuję, że zajrzę jeszcze nie raz! :)


Pan Kasztan - FACEBOOK
Aleja Juliusza Słowackiego 3
Kraków

wtorek, 4 lutego 2014

Ciasto kokosowo-bananowe z solonym karmelem

Ten przepis łączy w sobie moje ulubione smaki. Banany, najlepiej prawie czarne, mocno dojrzałe. Do tego kokos, który mogłabym łączyć z niemal wszystkim. Proste, ucierane ciasto, lecz charakteru dodaje mu słodki karmelowy sos. Koniecznie z dodatkiem szczypty soli! Szybkie i nieskomplikowane w przygotowaniu, a w smaku iście niebiańskie. Bardzo, bardzo aromatyczne.


Ciasto kokosowo-bananowe z solonym karmelem

120 g masła
2 jajka
1,5 łyżki jogurtu naturalnego
3 małe/2 duże miękkie, dojrzałe banany
1 szklanka mąki
1 łyżeczka sody do pieczenia
0,5 szklanki cukru
30-50g wiórek kokosowych

Masło utrzeć z cukrem na gładką masę. Dodać jajka i dalej ubijać. Następnie dodać kolejno jogurt, rozgniecione banany, ekstrakt waniliowy, mąkę z sodą, wiórki kokosowe. Piec w okrągłej formie o wymiarach 22 cm (moja miała 23 cm, lecz dość nieregularny kształt) w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez 40-45 minut.
Gotowe ciasto polać solonym sosem karmelowym - można skorzystać na przykład z tego przepisu.


Kokosowo

sobota, 1 lutego 2014

Śmietanowiec piña colada

Kokosowo-ananasowy. Popularne połączenie, kojarzone głównie z drinkiem o tej samej nazwie. Równie znany i lubiany jest przepis , który stanowił dla mnie bazę. To ciasto nazywa się też, niezbyt zachęcająco, styropianem, lub, co bardziej oddaje jego smak, sernikiem bez sera. W wersji pina colada nabiera odrobinę egzotycznego charakteru.  Delikatne, pyszne, niedrogie i stosunkowo proste w wykonaniu :) Jeśli wolimy uzyskać bardziej jednolitą strukturę, zamiast wiórek kokosowych możemy użyć budyniu o takim smaku.



Śmietanowiec piña colada
przepis-baza


Ciasto:
3 szklanki mąki
5 żółtek 0,5 szklanki cukru pudru
250 g masła pokrojonego w kostkę
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego

Z podanych składników zagniatamy ciasto kruche i umieszczamy je w lodówce. Przygotowujemy masę śmietankową:

Masa śmietankowa:
5 białek
1 szklanka cukru
1 opakowanie cukru wanilinowego (lub 16g cukru z wanilią)
1200-1300g kwaśnej śmietany 12% lu 18% (koniecznie w temperaturze pokojowej!)
2 opakowania (2x40g) budyniu śmietankowego bez cukru
wiórki kokosowe - według uznania, ja dodałam 2/3 szklanki
+ 1 puszka ananasów w syropie

Ubijamy białka na sztywną pianę, pod koniec ubijania dodajemy stopniowo cukier. Z białkami delikatnie i powoli mieszamy po kolei: proszek budyniowy, kwaśną śmietanę i wiórki kokosowe. Ananasy kroimy w kwadraty o wymiarach około 1x1 cm.
Na blachę o wymiarach 20x33 cm ścieramy na tarce pierwszą część ciasta w taki sposób, by utworzyła w miarę jednolity kruchy spód. Na niego wykładamy i wyrównujemy masę śmietankową. Równomiernie rozkładamy kawałki ananasów, a na wierzch ścieramy pozostałą część kruchego ciasta.
Pieczemy w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez 50-60 minut.

Kokosowo

niedziela, 26 stycznia 2014

Najedzeni Fest! Karnawał (Kraków) - relacja


Za oknem ponad dziesięć stopni mrozu, na ziemi zwały śniegu i nikomu nie uśmiecha się wychylać nosa z domu. Czy na pewno? Na karnawałowej edycji festiwalu odbywającego się w krakowskim Forum pojawiły się tłumy. To mój pierwszy raz na Najedzeni Fest! - wiedziałam tylko, że powinnam spodziewać się ścisku, ale to, co się działo, przerosło moje oczekiwania :) Zbyt duża ilość ludzi w stosunku do przestrzeni była pewnym mankamentem - trudność sprawiało przemieszczenie się z miejsca na miejsce. Ta niedogodność nie zmienia jednak faktu, że wydarzenie jest naprawdę wyjątkowe i z całą pewnością pojawię się na jego przyszłej edycji. Swoje stoiska zaprezentowało ponad sześćdziesięciu wystawców - to naprawdę imponująca liczba! Mimo najszczerszych chęci nie dało się spróbować wszystkiego - pozostaje tylko czekać na kolejny raz :)
Na wejście specjalność HAMSA hummus&happiness - hummus pietruszkowy. Naprawdę smaczny, lecz nie wywołał mojego zachwytu. To moje drugie podejście do hummusu, po którym mam mieszane uczucia. Może jeszcze nie trafiłam na 'ten' jedyny... :)



 

Następna propozycja pochodziła ze stoiska Gotowanie z pasją. Tarta z kaszą gryczaną i pieczarkami. Połączenie całkiem udane, idealne dla zwolenników swojskich smaków. Myślę, że na ciepło smakowałaby jednak jeszcze lepiej :)



Czas na Sushiro. Nie jestem znawcą sushi, acz propozycja naprawdę smaczna. Trzy dowolne krążki w cenie 5 zł, a całość tworzona na naszych oczach.





Według mnie ścisła czołówka - Zielony Talerz. Wegańskie, naturalne słodkości i ciekawy, estetyczny sposób podania! Mój wybór - tofurnik z capuccino (zdjęcie trzecie). Nietypowa tekstura, ale naprawdę dopracowany smak. I. zdecydował się na torcik z galaretką z coca-coli i owocami. W ofercie pojawiają się m.in. tofurniki z jagodami, orzechami, i wiele, wiele innych. Kreatywność i sposób wykonania naprawdę godne podziwu :)





Dla kontrastu udajemy się do raju mięsożerców;) Każdy ze stojących przed budynkiem food trucków wygląda kusząca, ale decydujemy się na Salt&Pepper. Zamawiamy przekrojonego na pół burgera Avo - potężny kawałek wołowiny, panierowane avocado, nachos, sos i warzywa. Burgery chyba nigdy nie będą moimi ulubieńcami, ale i tak - to naprawdę mocna pozycja! Kompozycja jest całkiem intrygująca.





Stoisko Book me a cookie - kolejny faworyt. Cieszy nie tylko oko - sernik czekoladowy jest cudowny i bardzo, bardzo puszysty! Proste smaki w najlepszym wydaniu :)



Sok pietruszkowy (Eat&Fit). Zdrowy i przepyszny :)







Tarty od BonJour CaVa. Wzięłam na wynos ostatnią, malinową z gorzką czekoladą. Fantastyczny duet... :)

Na koniec jeszcze kilka fotografii stoisk, które wpadły mi w oko. Byle do następnego razu! :)























  

środa, 22 stycznia 2014

Zupa krem z marchewką, imbirem i pieczoną papryką

Marchewka w drugiej odsłonie - tym razem obiadowej. Wracając do domu po intensywnym dniu, gdy pogoda za oknem nie sprzyja, marzę o tym, żeby zjeść coś rozgrzewającego. Miska gorącego bardzo gęstego i sycącego kremu z marchewki sprawdza się idealnie - tym bardziej, jeśli jej smak podkręcony jest szczyptą imbiru... Do całości dodałam również pieczoną paprykę, dla której udało mi się znaleźć też drugie, równie pyszne zastosowanie. Ale o tym kiedy indziej. :)


Zupa krem z marchewki, imbiru i pieczonej papryki
luźna inspiracja
- przepis na dwie duże porcje, lub trzy mniejsze

1 łyżka masła
1 średnia cebula
300 g marchewki
1 duża pietruszka + natka do dekoracji
1,5-2 łyżeczki imbiru
1 łyżeczka skórki otartej z pomarańczy
1 czerwona papryka
370 ml bulionu
sól, pieprz
+ opcjonalnie 1-2 łyżki kwaśnej śmietany

Paprykę kroimy na 3-4 dość spore kawałki i zapiekamy w piekarniku przez około 25-30 minut w temperaturze 200 stopni Celsjusza. Obieramy ze skórki i kroimy na kawałki. Marchewkę i pietruszkę obieramy i siekamy w plasterki.
W garnku rozpuszczamy masło, dodajemy pokrojoną na drobno cebulę i gotujemy do czasu, aż zmięknie. Dodajemy marchew, pietruszkę, paprykę i gotujemy przez 12-15 minut, mieszając od czasu do czasu. Dodajemy bulion, imbir i skórkę z pomarańczy (opcjonalnie także posiekaną natkę pietruszki). Gotujemy przez około pół godziny, aż warzywa zmiękną. Gotową zupę miksujemy blenderem na krem, dodajemy sól i pieprz do smaku. Jeśli preferujemy rzadszą konsystencję, możemy dodać więcej bulionu lub 1-2 łyżki kwaśnej śmietany. Podawać z natką pietruszki lub grzankami.



sobota, 18 stycznia 2014

Muffiny marchewkowe z serowym nadzieniem

Tym razem marchewka w dwóch odsłonach. Zacznę od słodkiej, do której przekonała mnie Dż. Zamiast klasycznego ciasta marchewkowego, moja interpretacja - połączenie marchewki na słodko z serem. Lubię, gdy muffiny nie mają jednorodnej tekstury, dlatego zawsze dodaję do nich kawałki owoców, czekolady, lub nadzienie. Użyłam (i Wam również polecam) serka typu włoskiego. Przypomina on nieco ricottę, w Lidlu można go kupić w takich opakowaniach, w innych sklepach jako serek Capri. Jest on co prawda bardziej tłusty niż zwykły twaróg, za to sprawia, że masa serowa jest zdecydowanie delikatniejsza. Muffiny są proste w przygotowaniu, nieco piernikowe, a na dodatek mają kawałek sernika zatopiony w środku... czego chcieć więcej o tej porze roku? :)

Muffiny marchewkowe z serowym nadzieniem
przepis na około 20 niewielkich muffinów

2 szklanki startej marchewki (około 280 g)
 
130g roztopionego masła
3 duże jajka
1 białko
100 g cukru
1 3/4 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka przyprawy do piernika
pół łyżeczki imbiru
+ mleko
opcjonalnie: rodzynki, orzechy, ekstrakt waniliowy

140g serka typu włoskiego
1 żółtko
3 płaskie łyżeczki cukru waniliowego

Przesiać mąkę wraz z proszkiem i sodą, wymieszać z cukrem i przyprawami. Dodać składniki mokre i startą na tarce marchewkę, wymieszać do połączenia się składników (nie dłużej!). Jeśli ciasto będzie zbyt suche, dolać odrobinę mleka.
W osobnej misce utrzeć serek wraz z żółtkiem i cukrem. Do foremek nakładać ciasto tak, aby przykryło spód, następnie łyżeczkę masy serowej i przykrywać ją kolejną warstwą ciasta. Piec w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez 25-30 minut.

wtorek, 14 stycznia 2014

Da Lorenzo (Bochnia)

Bochnia, miasto, które leży co prawda blisko mnie, lecz z reguły jest mi tam nie po drodze. Tym razem mieliśmy tam z I. kilka załatwień, co dodatkowo sprawiło, że nabraliśmy ochoty na dobrą kolację :) Miejscowość nie obfituje w kulinarne atrakcje, aczkolwiek jedno miejsce zwróciło naszą uwagę. Da Lorenzo figuruje na pierwszym miejscu rankingu Tripadvisor jako restauracja serwująca kuchnię włoską. Lokal jest nieco oddalony od centrum miasta, znajduje się w budynku przypominającym na pierwszy rzut oka coś na kształt willi ;) Umieszczona na piętrze część restauracyjna okazuje się nieco zatłoczona, zatem decydujemy się na zajęcie miejsca na parterze - w sali przystosowanej pod bar. Zaznaczyć jednak trzeba, że nie ma ona wiele wspólnego z obskurnym pubem - panuje przyjemny półmrok i względny spokój :) A co z kartą? Restauracja prowadzona jest przed rodowitego Włocha, który ze swojej ojczyzny sprowadza składniki takie jak sery, mięsa, pomidory i wiele innych. Dzięki temu możemy zasmakować autentycznej kuchni tamtego rejonu. Nie sądzicie, że w zalewie wszechobecnych pseudowłoskich restauracji taka propozycja brzmi naprawdę kusząco? :)

Obsługa jest całkiem przyjemna, dania pojawiają się na naszym stole stosunkowo szybko. Mój wybór padł na makaron tagliatelle (według karty wytwarzany na miejscu) z sosem śmietanowym, serem gorgonzola, szparagami i szynką speck, a to wszystko zwieńczone posypką z parmezanu.



I. decyduje się na mięso. Jego kurczak polany jest sosem przyrządzonym na podobną modłę, jak mój, do tego również kawałki specka i kilka kluseczek gnocchi.



Wydawać by się mogło, że to połączenia składające się z kilku prostych składników, ale możecie mi wierzyć, że piszę ten tekst niemalże z rozmarzeniem... Mojego tagliatelle nie śmiałabym nawet porównywać z kupnym. To chyba najsmaczniejsza odsłona włoskiej pasty, jaką kiedykolwiek wypróbowałam. Sos śmietanowo-serowy sprawia, że danie jest naprawdę syte i potęguje przyjemność płynącą z każdego kęsa :) Co do kurczaka - dość sceptycznie odnoszę się do filetów podawanych w całości bez panierki, z obawy przed tym, że będą one dość suche. Ten był przyrządzony perfekcyjnie - odpowiednio wypieczony, a przy tym idealnie soczysty. W połączeniu z sosem i szynką - poezja :)

Najlepsze jednak było dopiero przed nami... Na stół wkroczył deser, zaznaczony w menu jako specjalność Szefa Kuchni. Klasyczne włoskie tiramisu.



Najprawdziwsza wisienka na torcie. W prostocie tkwi siła - trudno o nim pisać, po prostu trzeba spróbować. Jedno z tych, którego wspomnienie będzie Was prześladować przez długi, długi czas... :)

Restauracja umożliwia również zakupienie włoskich produktów (m.in. szeroki wybór serów, szynek, suszone pomidory, oliwki) w swoim sklepiku. Pomiędzy stoiskiem a kuchnią od czasu do czasu przemyka sam Lorenzo :)


Da Lorenzo, chociaż niepozorne z zewnątrz, to prawdziwa perełka. Pozycja obowiązkowa dla tych, którzy chcieliby zasmakować autentycznej włoskiej kuchni :)
Da Lorenzo
ul. Windakiewicza 32a
Bochnia

Petto di pollo e gorgonzola(kurczak) - 24 zł
Tagliatelle asparagi - 25 zł
Tiramisu - 15 zł